Nie taka wielka, ale solidna firma na trudne czasy
- Pamięta pan początki firmy?
Ryszard Blech: - Pamiętam. Odszedłem z firmy, w której pracowałem. Córki Małgorzaty - obecnie prokurent firmy, nie przyjęto na wymarzoną uczelnię i wybrała studia zaoczne na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Podjęliśmy ryzyko. Początki były trudne. Mieliśmy 15 tys. zł oszczędności i zdezelowaną dacię. Wynajęliśmy małe pomieszczenia przy ul. Elektronowej i sami je wyremontowaliśmy. Z domu „pożyczyliśmy” meble, odświeżyliśmy stare regały. I mocno zacisnęliśmy pasa. W grudniu 1993 r. nie kupiłem nawet butów na zimę, bo wprowadzono faktury VAT. Błąd w rozliczeniu mógł słono kosztować. Kupiliśmy za to pierwszą porządną drukarkę. Chcieliśmy zaistnieć na zielonogórskim rynku, gdzie działały już dwie hurtownie elektrotechniczne. Do zespołu dołączyła druga córka, Dagmara. Przenieśliśmy się na „giełdę” przy al. Zjednoczenia, a potem na ul. Osadniczą 4, gdzie funkcjonujemy od 25 lat. Od początku handlowaliśmy osprzętem elektrotechnicznym, montowaliśmy tablice rozdzielcze. Jako jedni z pierwszych postawiliśmy na fioletowy kolor w logo firmy. W świecie elektryki, gdzie dominuje szarość, to rzadko spotykana barwa. Jesteśmy lokalnymi patriotami, wspieramy lokalne firmy, zaopatrujemy się od nich w artykuły biurowe, opakowania, wypieki, kostkę brukową, korzystamy z gastronomii, nawet taksówkarza mam zaprzyjaźnionego.
- Jak liczna jest załoga?
- Zatrudniamy 20 osób, kiedyś mieliśmy 32 pracowników.
- Pierwszy klient?
- To firma zajmująca się telefonią. Na pamiątkę zachowaliśmy pierwsze pieniądze, które zarobiliśmy. Kiedyś było lepiej, na rynku zielonogórskim nie doświadczaliśmy wyścigu szczurów, a zdrową konkurencję. Wzajemnie się uzupełnialiśmy i kupowaliśmy od siebie produkty. Teraz obowiązuje prawo dżungli.
- Z zawodu jest pan…
- Całe życie pracuję w branży. Moja kariera przebiegała wzorcowo. Jestem technikiem elektromechanikiem. Byłem monterem w Falubazie, energetykiem. Pracowałem na budowie i 14 lat w biurze projektów, a przez kolejne siedem byłem dyrektorem firmy Sypniewski.
- Jak na przestrzeni lat zmieniał się asortyment?
- Obecnie w magazynie mamy 25 tysięcy produktów. Należymy do grupy Inter-Elektro S.A., która zrzesza 58 polskich hurtowni elektrotechnicznych. Inwestujemy w „drobnicę”, niszowe produkty, jak ktoś nie może czegoś znaleźć - na końcu trafia do nas. Są produkty nie do kupienia w sieci z uwagi na duże koszty transportu. Tym wygrywamy! Musimy wypracowywać duży obrót, w Zielonej Górze jest sześć konkurencyjnych firm, marże są niskie, niektóre sięgają 0,5-1 proc.
- Idą trudne czasy?
- Ubiegły rok był trudny. Mieliśmy duży wzrost sprzedaży, ale część zysków zjadła inflacja. Wiele produktów z branży elektrycznej podrożało. Powoli odczuwamy „dołek”.
- W czym jesteście najlepsi?
- To wspomniana drobnica, niszowe produkty. Zapasy uzupełniamy trzy razy w tygodniu. Nie jesteśmy wielką firmą, ale bardzo solidną. Zdobyliśmy odznakę Złoty Płatnik, wyróżnienie miesięcznika „Forbes”. Byliśmy Brylantami Biznesu. Nigdy nie spóźniliśmy się z zapłatą faktury, wypłaty zawsze były na czas. Chciałbym więcej płacić pracownikom, bo na to zasługują.
- Kto wymyślił hasło reklamowe, dobrze znane kibicom Falubazu: unikniesz pecha kupując u Blecha?
- Siostrzeniec Tomasz, były pracownik. Przez 23 lata sponsorowaliśmy zielonogórski żużel, stąd obecność na stadionie. W reklamie wystąpił kolega ze szkoły. Cała Zielona Góra to śpiewała. Teraz pomagamy koszykarskiej młodzieży. Serce rośnie, bo chłopcy i dziewczyny mają dobre wyniki. Sport kształtuje charakter, uczy współpracy i dyscypliny. Mój wnuk Cezary też trenuje, widzę rezultaty.
- O czym pan marzy?
- Liczę, że córki przejmą firmę. Żona i zięć też z nami pracują. Starszy wnuk Maksymilian uczył się w tym samym technikum elektrycznym co ja, uzyskał tytuł mechatronika. Obecnie studiuje informatykę we Wrocławiu.
- Wnuk będzie pracował u dziadka?
- Nie wiem, może mama go wciągnie? Jestem na emeryturze, ale nie wyobrażam sobie siedzenia w domu. Coś jeszcze potrafię, choć młodsi są ode mnie lepsi (śmiech).
- Hobby?
- Mieszkamy w Świdnicy. Mamy z żoną piękny ogród z mnóstwem drzew, dumą są stuletnie sosny. Posadziliśmy jabłonie, czereśnie i śliwy. Uwielbiam mirabelki i przygotowany z nich kompot. A jak nie siedzę w ogrodzie, to podróżuję.
- Podróż marzeń?
- Byłem w Stanach Zjednoczonych, ale nie dostałem się do Parku Narodowego, bo były pożary. Pora to nadrobić. W tym roku chcę zwiedzić z przyjaciółmi Jordanię, Izrael i Dubaj.
-Dziękuję.
Rafał Krzymiński