Wicemistrzyni olimpijska i Kuba
Umówiliśmy się na strzelnicy Gwardii Zielona Góra. Wicemistrzyni olimpijska z Londynu, czyli druga najlepsza strzelczyni na świecie, rzuciła tajemniczo, spotkajmy się w „pieczarkarni”. Już przy Strzeleckiej, pokonuję ostanie piwniczne serpentyny i staję naprzeciwko ubranej bardziej jak Rambo (odziana w ciężką skórzaną kurtkę, rękawicę, specjalne buty i karabin w ręku) Sylwii Bogackiej.
- Dlaczego pieczarkarnia?
- To nasze żarty strzeleckie. Próżno tu szukać klimatyzacji, ogrzewania, elektronicznych tarcz i wielu udogodnień. Wszystko po to by maksymalnie utrudnić sobie trening. Na zawodach, sam pan rozumie, jest łatwiej, cieplej i lżej. Wynik jest już tylko formalnością – śmieje się właścicielka drugiego najlepszego oka na świecie. – Tak poważnie to jest nas około 20, może 30 zawodniczek na bardzo zbliżonym poziomie. Właściwie liczy się dyspozycja dnia i wtedy każda może zostać mistrzynią. To kwestią jednego strzału i rozbieżności rzędu pół milimetra. To wielkość główki od szpilki – dodaje już poważna mistrzyni.
Mogę tylko obserwować trening, polegający na niesamowitej koncentracji, wręcz zegarmistrzowskim powtarzaniu wszystkich, najmniejszych ruchów.
Po godzinie wchodzimy do niewielkiego gniazdka wicemistrzyni olimpijskiej.
- Tylko przebiorę się w luźniejsze ubranie i zobaczę co u Kuby - rzuca od niechcenia Sylwia.
Kiedy wraca, pojawia się przerażenie. Oczywiście nie z powodu strzelczyni ale przyjaciela Kuby - ponad półtora metrowego jaszczura, a dokładnie Legwana Zielonego.
- Kuba musi się przyzwyczajać do obcych, chociaż zawsze jest przyjazny. Czasem może wystraszyć swoim wyglądem co bardziej płochliwych, zna mój tryb życia i jest kochany – dodaje strzelczyni.
– Skąd ta Zielona Góra?
- Jak robiliśmy taką analizę gdzie chcielibyśmy mieszkać jako rodzina, wypadało na Zieloną Górę. Jeżdżę po wielu miejscach na świecie ale zawsze mnie ciągnie do Zielonej. Więc kiedy dostałam stąd propozycje nie zastanawiałam się długo.
- Jaka jest prywatnie Sylwia Bogacka? Sama gotujesz?
- Zdecydowanie uwielbiam każdą kuchnię, no może poza indyjską, bo za wiele się tam naoglądałam. Lubię tradycyjne polskie menu, a przepadam za sushi. Najmniej odpowiada mi kuchnia ze Stanów Zjednoczonych. Lubię sałatki, dania na bazie makaronu. Pamiętam też mój pierwszy puchar świata w Tajlandii. Tam na typowym straganiku pan zaproponował mi pyszne robaczki. Po długich namowach dałam się skusić i przyznam, że były smaczne – to taka kulinarna przygódka przyznaje olimpijka.
- Słyszałem, że jesteś fanką motoryzacji i szczególnie bliska jest ci jedna marka. Ilość koni mechanicznych pod maską też nie jest bez znaczenia.
- Tak przywiązałam się do pewnej japońskiej marki spod znaku trzech diamentów. W garażu w Jeleniej Górze stoi coś wyjątkowego. Jeden z ostatnich 3000 GT, który wyszedł w fabryki w Szwajcarii. Pod maską jest 400 KM, napęd na „cztery łapy”, i wszystkie koła skrętne. Lubię i poznałam sportową jazdę.
- Odsłonimy trochę pewnego sekretu, który miał ponoć wpływ na wicemistrzostwo olimpijskie?
Sylwia Bogacka uśmiecha się znacząco. – Myśli pan o kitesurfingu. Faktycznie zajęłam się tym sportem całkiem niedawno. Połączenie deski surfingowej ze spadochronem to jest to, co mnie odpręża i rzeczywiście przed olimpiadą polatałam całkiem sporo.
- Dziękuję za rozmowę.
Zwycięstwo w olimpiadzie to nie pierwszy wielki sukces Sylwii Bogackiej. Na koncie ma wicemistrzostwo świata w konkurencji karabinek sportowy trzy postawy, na kolejnej olimpiadzie liczymy na jej złoto.
Krzysztof Grabowski