Tropami zielonogórskich winnic i winiarzy
- Twoja książka to podstawowa pozycja dla miłośników winiarskich tradycji. Ile lat nad nią pracowałeś?
Mirosław Kuleba: - Kilka. Już podczas prac nad „Bibliografią zielonogórskiego winiarstwa”, czyli w 2006 r., rozpoznałem całe piśmiennictwo i zasoby archiwalne. Można zatem uznać, że pracowałem od 2006 r. do 2010 r., kiedy to „Topografia” została wydana. To są cztery lata.
- Korzystając w archiwum z teczek niemieckiej policji budowlanej, na kartach wypożyczeń widziałem wszędzie twoje nazwisko. Zajrzałeś do wszystkich?
- Tak.
- Czyli teczka po teczce. Bez wybierania. Wszystko co jest?
- Tak. Szukałem obiektów, które wyglądały na winiarskie. Miały specyficzne piwnice czy pomieszczenia wskazujące na działalność winiarską. Szukałem też nazwisk. Podczas przygotowania „Bibliografii zielonogórskiego winiarstwa” Zofia Maziarz wykonała mrówczą pracę, wynajdując ogłoszenia winiarskie w archiwalnych gazetach. Tam były nazwiska winiarzy. Później ja to weryfikowałem, porównując z zasobem archiwalnym. Czasem z teczki budynkowej nie wynikało, że to jest winiarz. A z ogłoszenia wynikało, że wino robił.
- Większość nie była zawodowymi winiarzami.
- Większość, jakieś 90 proc., to nie byli winiarze. A nawet więcej. Jak się czyta anonse, to prawie każdy robił wino: kowal, krawiec, sędzia, prawnik… Wszyscy. W Zielonej Górze było kilkaset winnic. Prawie każda rodzina miała możliwość uprawy winorośli.
- To była siła kulturowa, ale później to rozdrobnienie przyczyniło się do upadku. Okazało się słabością.
- Ja sobie nie wyobrażam tego momentu największego rozkwitu. Pod koniec XIX wieku kilkaset osób robiło wino, czyli w co trzecim domu był winiarz i… ktoś musiał to wypić. To kto to wypijał? Nie było przyjezdnych. Nie było turystów. Schodzili się sąsiedzi, siedzieli i pili, póki wino się nie skończyło.
Prawie nikt później nie przeszedł na zawodowe działanie. To była poboczna działalność - produkowanie wina. To dzisiaj też widać. Jest 70 winnic, które produkują wino na rynek, ale konkurs win domowych wskazuje, że wino robi kilkaset osób.
- W książce nie śledzisz tego jak konsumowali.
- Nie da się. Trzeba by znaleźć jakiegoś świadka, a ci ludzie już nie żyją.
- Wróćmy do upadku zielonogórskiego winiarstwa.
- Bardzo ciekawa sprawa. Ja mam swoją teorię i chciałbym ją jeszcze naukowo podrążyć.
- Zaciekawiłeś mnie. Drążymy teraz!
- Co było przyczyną rozkwitu zielonogórskiego winiarstwa i przemysłu spirytusowego w ostatnich 30 latach XIX wieku? Nastąpił olbrzymi skok produkcji. Tylko sam Albert Buchholz rozlewał po 3 miliony litrów swoich alkoholi. Przecież tych zakładów było więcej. Powiedzmy, że rozlewano 5 milionów litrów rocznie. Nie było tutaj tyle surowca.
- Przecież sprowadzali go z zewnątrz.
- Ale co sprowadzali? Moja teoria jest taka, że ten alkohol tutaj produkowany, w cudowny sposób zamieniał się z melasy buraczanej i surówki ziemniaczanej w koniak.
- Psujesz mi nastrój.
- Nie było innego źródła. Była wolna amerykanka. Każdy robił, co chciał. Brakowało surowca. Maskowano się w ten sposób, że kupowano winnice we Francji albo sprowadzano surowiec z Hiszpanii. Kombinowali.
- Śladów na to w dokumentach nie znalazłeś?
- Jeszcze nie, ale bilans się nie zgadza. Buchholz miał winnicę we Francji. Kupił 70 arów i mógł napisać, że ma surowiec. Jeździliśmy np. do Bingen, żeby sprawdzać innych winiarzy. Z firmy zostało niewielkie podwórko, na którym nie można było prowadzić dużej produkcji. Nie było surowca w Europie, filoksera zniszczyła winnice francuskie, potem niemieckie. Całe południe Europy było przez nią opanowane, dlatego winnice trzeba było zakładać od nowa. Natomiast w Zielonej Górze nie było filoksery, a był popyt. Gdy europejskie wino ponownie się pojawiło, to wszystko u nas zamarło.
- Te badania to plany. A jak wygląda wznowione wydanie książki? Mocno je uzupełniałeś? W końcu minęło 12 lat.
- Zaktualizowałem informacje dotyczące współczesnych firm. Uznałem, że skoro piszę o niemieckich sklepach, to powinienem pisać o obecnych sklepach sprzedających nasze wina regionalne. Uzupełniłem informacje dotyczące piwnic, kilku z nich nie znałem. Napisałem też trochę o winnicach wystawiających się w piwnicach. Żeby zachować równowagę między przeszłością i współczesnością.
- Zielonogórskie winiarstwo poszło w dobrym kierunku?
- Tak. O tym świadczą wina, które tutaj powstają. Są wspaniałe. Znam wyroby europejskie i wiele razy wolałbym wybrać miejscowe wino. Udało się nam odbudować winnice i ten proces będzie się rozwijać. Zielona Góra ma przed sobą przyszłość winiarską. Już teraz mamy turystów z całej Polski.
- Dziękuję.
Tomasz Czyżniewski