Pani Jolanta oddaje skarby bibliotece

24 Maj 2013
Muszę przyznać, że pani Jolanta mnie zaskoczyła! Osoba, która aż tak bardzo kocha książki, nagle chce się nimi dzielić z innymi. A konkretnie z mieszkańcami Nowego Kisielina. Ale może zacznę od początku...

- Przeczytałam w „Łączniku” o tym, że w Nowym Kisielinie ma powstać biblioteka – w słuchawce słyszę ciepły głos. – Od razu pomyślałam sobie, że to jest miejsce, w którym moje książki będą się dobrze czuły. Jak pani myśli, czy to dobry pomysł, żeby oddać księgozbiór mieszkańcom Nowego Kisielina?


50 tys. zł

taką kwotę, z Funduszu Integracyjnego, przeznaczyli mieszkańcy Nowego Kisielina na urządzenie biblioteki w świetlicy.

Za to będą kupione regały na książki i czasopisma, stoliki, krzesła, biurka, komputery, lada biblioteczna, szafa. Najwięcej pieniędzy trzeba wydać na książki. Ale bez nich przecież nie ma biblioteki, prawda?


Na książki trzeba mieć czas

O rany! Czy to dobry pomysł?! Znakomity! Zalała mnie fala ciepła... Bo nie zdarza się co dzień, żeby ktoś tak dawał coś komuś. Za darmo. A Jolanta Tracz-Wojsiat chce oddać to, co dla niej bardzo cenne. Od razu umawiamy się na rozmowę. – Tylko proszę sobie zarezerwować więcej czasu na spotkanie. Do mnie nie wpadnie pani jak po ogień. Żeby porozmawiać o książkach, trzeba mieć czas. Zrobię kawę... – kusi pani Jolanta.

Już na miejscu okazuje się, że oprócz kawy, jest i ciasto z rabarbarem. Mmmm... Pycha! – Ale to nie ja piekłam... – przyznaje pani Jolanta, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. – Ciasto na dzisiejsze pogaduszki było już w piekarniku, ale, wie pani, ja się tak jakoś zaczytałam. I... z ciasta zrobił się sucharek.

Bo kiedy pani Jolanta czyta, to nic poza tym się nie liczy! Gotowanie? Sprzątanie? – Śmieci mogą poczekać, książka nie! – śmieje się zielonogórzanka. – Zawsze sobie powtarzam: gdzie się tak spieszysz? Spokojnie. Usiądź. Zanurz się w lekturze. Od początku do końca. W młodości tak właśnie zarywało się noce. Zaczynałam czytać wieczorem, a książkę odkładałam dopiero, gdy dotarłam do ostatniej strony, do napisu „koniec”. Czyli rano! Tak samo robiła moja przyjaciółka. A w dzień wymieniałyśmy się książkami.

Droga wiodła obok księgarni

Tę wielką miłość, pani Jolanta, odziedziczyła po mamie. – Nie potrafiła przeżyć dnia bez książki! I namiętnie je kupowała, choć to były czasy, kiedy książki nie leżały na półkach, raczej chowało je się pod ladą. Ale mama miała zaprzyjaźnioną panią z księgarni... – opowiada. – Ja też musiałam się później, w dorosłym życiu pilnować, kiedy wracałam z pracy. Bo droga wiodła obok księgarni... Ciężko było nie zajrzeć. A jak już zajrzałam, to zawsze wychodziłam z pakuneczkiem pod pachą. Niestety, książki nie były tanie, więc nie zawsze starczało pieniędzy na inne rzeczy.

Dziś z cenami jest jeszcze gorzej. – Ludzi nie stać na luksus, jakim stała się książka – martwi się moja rozmówczyni. – A renesans przeżywają biblioteki. Dlatego postanowiłam oddać swój księgozbiór. Bez sentymentów i lamentu. Niech służy innym. Jeśli choć jedną osobę zainteresuje choć jedna pozycja z tego zbioru, będę szczęśliwa!

Zbiór jest pokaźny

A zbiór jest pokaźny! Wszystkie tytuły pani Jolant ma skatalogowane, w specjalnym skoroszycie. – Dużo tego, nawet sama nie zdawałam sobie z tego sprawy – przerzuca kartki, uśmiechając się do swoich myśli. – Będzie jakiś tysiąc pozycji.

Sporo! Dlatego książki są poutykane po całym domu. Gdzie tylko jest kawałek wolnego miejsca. Zabytkowe szafy pękają w szwach, książki drzemią nawet pod łóżkiem, w sypialni. – Tylko nie ma ich w piwnicy! Absolutnie! – od razu kręci głową zielonogórzanka. – To nie jest miejsce dla książek! Więc gnieciemy się tu na tych paru metrach w bloku. Ale dobrze nam z tym. Mamy siebie na wyciągnięcie ręki.

1/3 księgozbioru, to biografie. Pisarzy, malarzy, kompozytorów, wodzów. – To moja pasja. Takich dzieł pochłaniam najwięcej – przyznaje pani Jolanta. – Ale nie pogardzę dobrą beletrystyką. Nowości? Tylko wtedy, gdy wpadną mi przypadkiem w ręce, z ciekawości rzucę okiem. Bo jakoś nie przepadam za tym współczesnym pisarstwem. Bo ono bywa takie, jak współcześni czytelnicy. Którzy coraz mniej czytają, nawet do gazet nie zaglądają. Posługują się skrótami, wulgaryzmami, nie piszą listów, tylko w pośpiechu wystukują SMS-y. A to tak niewiele, zatrzymać się na chwilę. Przysiąść, zobaczyć jaki ten świat piękny...

Ech... Pani Jolu, dręczy mnie ciągle to pytanie. Nie szkoda rozstawać się z tymi towarzyszkami życia? Niektóre z książek mają piękną historię, przejechały szmat drogi, przez całą Polskę. Na wielu z nich niewprawną, dziecięcą rączką napisano imię właścicielki: „Jola”. Są dzieła tak kruche, że strach przerzucać kartki, w obawie, że w palcach pozostanie jedynie pył. Widzę też egzemplarze, za które dałby się pokroić niejeden właściciel antykwariatu... Wciąż nie mogę pozbyć się uczucia zdumienia, że ktoś chce się pozbyć takich skarbów.

Biorę wszystko

- Te największe skarby, które mają dla mnie przede wszystkim wartość sentymentalną, zostawię sobie, proszę się nie martwić. Nie oddam przecież serca. Ale całą resztę, tak! – pani Jolanta nie przestaje się uśmiechać. – Mam nadzieję, że biblioteka się nimi zaopiekuje.

- Ależ, oczywiście! Daję na to słowo! – zapewnia Elżbieta Januszewska, dyrektorka Gminnej Biblioteki Publicznej z siedzibą w Zawadzie, do której dzwonię z informacją o „spadku” dla punktu w Nowym Kisielinie. Pani dyrektor równie mocno kocha książki, więc nawet nie zastanawia się, czy przyjąć dar od zielonogórzanki. – Biorę wszystko! – śmieje się. I obiecuje: - Jak tylko zaczniemy urządzać bibliotekę w Kisielinie, skontaktuję się z panią Jolantą.

Daria Śliwińska-Pawlak