Sroka lubi błyskotki
Umawiamy się w pizzerii na osiedlu Zastalowskim, która stała się miejscem pomeczowych spotkań zielonogórskich koszykarzy. Początkowo sądziłem, że koszulki wiszące pod sufitem to jedynie reklamowy „basketowy gadżet”. Szybko okazało się jednak, że koszulki trafiły tu nie przez przypadek. Wewnątrz czekał na mnie nie tylko Marcin Sroka. Obok, przy stoliczku, usiadł Filip Matczak, a po chwili „zajrzał” także Oliver Stević. Od razu poczułem, że jestem w odpowiednim miejscu dla mojego wywiadu z ulubieńcem zielonogórskich kibiców - słynnym „Sroczim”.
Komplet medali
- Czy wierzysz w przeznaczenie? – pytam tajemniczo.
- Czasami coś przeczytam na ten temat, ale we wróżby i takie tam…, nie wierzę – uśmiecha się Marcin Sroka. – A dlaczego pytasz?
- Bo masz ksywkę „Sroczi”, „Sroczka”, czyli od nazwiska – odpowiadam. - Patrząc z przymrużeniem oka, było pewne, że w końcu zagrasz w Zielonej Górze. Wiesz, mamy tu prawdopodobnie największe skupisko tych ptaków w Polsce, tak przynajmniej twierdzą nasi „srokolodzy”.
- Jak podpisywałem kontrakt, to mieliśmy prezentację drużyny w Focusie i wówczas prezes Czarkowski do tego nawiązał. Powiedział o mnie, że kolejna sroka pojawiła się w mieście – śmieje się koszykarz Stelmetu.
- A wiadomo, sroka lubi błyskotki, więc medal, a nawet medale też były do przewidzenia – idę dalej sroczym tropem.
- Teraz mam już komplet medali: złoto i brąz wywalczone ze Stelmetem, wcześniej srebro z Anwilem, więc mogę kończyć karierę – śmieje się Marcin.
Emocje dopiero opadają
- Chcesz kończyć z basketem? – pytam poważnie.
Mój gospodarz spojrzał tęsknie w stronę kuchni, oczekując na swoją zupkę, i mówi:
- Dopiero opadają emocje. Zapisaliśmy się w historii polskiej koszykówki, bo wygrać to jedno, ale cztery do zera, to się nie zdarza. Jesteśmy trzecim zespołem, który startując z niższej pozycji, w fazie play off, wygrał z „pewniakiem”. Znawcy koszykówki obstawiali raczej cztery do trzech dla Turowa. Troszkę utarliśmy im nosa i to jest piękne – dodaje Marcin.
W tym miejscu wypadało zapytać naszego mistrza o koszykarskie wzorce. Dowiedziałem się, że kiedyś namiętnie oglądał wyczyny słynnego Jordana i Pippena.
- To była niesamowita era. Obecnie, zza oceanu, rozpoznaję tylko Lebrona Jamesa - „Człowieka z innej planety”- i ledwie kilku innych. Teraz skupiam się bardziej na europejskiej koszykówce. Interesuje mnie euroliga – uśmiecha się znacząco Marcin.
Gorąca pomidorówka
Robimy krótką przerwę, Marcin dostaje od szefa pizzerii gorącą pomidorówkę. Widać, że zupki u pana Andrzeja jada bardzo często, wręcz na zasadzie koszykarskiego rytuału. Po chwili kontynuujemy rozmowę, ale na tematy już mniej sportowe. Okazuje się, że „Sroczi” uwielbia dla relaksu zagrać na konsolach, nie stroni też od dobrego filmu. A już całkowitym zaskoczeniem było dla mnie wyznanie o przynależności do koła łowieckiego.
- Należę do koła „Raróg”, poluję na zwierzynę płową, czyli dziki, łanie, bo nie mam jeszcze uprawnień „selekcjonera”. Mam czeski sztucer brno 3006. Myślistwo to moje największe hobby – opowiada Marcin.
- To wiele wyjaśnia, chociażby genezę twojego słynnego gestu „strzeleckiego”, którym uciszasz kibiców drużyny przeciwnej po udanej „trójce”.
Teraz ślub
Pytam Marcina o najbliższe, posezonowe plany. - 29 czerwca biorę ślub z narzeczoną, Kasią. Jest na mnie trochę wkurzona, bo wszystkie weselne przygotowania były na jej głowie, ale chyba mi wybaczy – żartobliwie odpowiada Marcin.
- Słyszałem, że mógłbyś zamieszkać w Zielonej Górze już na stałe…
- Zieloną Górę poznałem w 1999 roku. Trzy lata temu, kiedy na dobre tu przyjechałem, miasto bardzo mi się spodobało, podobnie mojej narzeczonej. Mógłbym mieszkać tutaj na stałe. Dla mnie, takie nieco mniejsze miasta są idealne. Tu łatwo się zaaklimatyzować, duża ilość zieleni też mi odpowiada – kończy Marcin Sroka.
Krzysztof Grabowski