SNOOKER. Już nie Antoś, a mistrz Antoni
Młody mistrz nerwy musiał trzymać na wodzy. Droga do finału miała osiem przeszkód. Tylu rywali musiał pokonać Antek, by zmierzyć się w meczu o złoto z Bulcsú Révészem, nastolatkiem z Węgier. Finałowy pojedynek wygrał 4:2. – Myślałem tylko o tym, żeby wygrywać kolejne mecze. Nie mówiłem, że muszę zdobyć medal, nie nakładałem na siebie presji – tłumaczy A. Kowalski.
Stres przeżywali za to rodzice. Tatę Antka, pana Andrzeja, który był z synem w Rosji, finałowy występ kosztował sporo nerwów. – Na nogach zrobił 11 km. Pod nami był stadion, więc chodził dookoła, co nie znaczy, że nie oglądał meczu, na telefonie widział każde moje zagranie – uśmiecha się 15-latek.
Rodzice są największymi kibicami utalentowanego snookerzysty, który do tej dyscypliny sportu trafił jako kilkuletni chłopiec, właśnie za sprawą taty. Snookerowy klub był po sąsiedzku od miejsca zamieszkania państwa Kowalskich, po drugiej stronie ulicy.
– Jak mnie tata pierwszy raz zaprowadził do klubu Marcina Nitschke i pokazał kulki, to się od razu zakochałem – wspomina zielonogórzanin. I zaczął chodzić na treningi, z czasem przyszły pierwsze zawody, a na nich również sukcesy. Były też wesołe wywiady, w których kilkuletnie dziecko, w pełnym snookerowym rynsztunku, z dużą muchą pod szyją barwnie i z pasją opowiadało o swojej dyscyplinie sportu. – Wtedy to jeszcze Antoś był – śmieje się nastolatek, który we wrześniu rozpoczął naukę w liceum.
Za rok pojedzie bronić mistrzostwa w tej kategorii wiekowej, powalczy też w mistrzostwach Europy. Po powrocie z Rosji odpoczynek od snookera był, ale krótki. – Warto trochę odpocząć. Moja przerwa nie trwała jednak długo i szybko chciałem znów stanąć przy stole – zakończył A. Kowalski.
(mk)