Są jeszcze uczciwi znalazcy
Tylko w tym roku w punkcie rzeczy znalezionych zgłoszono około 400 przedmiotów zgubionych w Zielonej Górze.
- Gdybym damską torebkę rozkładała na czynniki pierwsze, nazbierałoby się tego znacznie więcej. Torebka, klucze, dokumenty, telefon, portfel, gadżety… Jak można zgubić całą torebkę! – dziwi się pani Anna, choć z jej dalszej opowieści jasno wynika, że dawno nie powinna się dziwić czemukolwiek. No bo jak musiałaby zareagować, przyjmując w „depozyt”… sztuczną szczękę?
- Szokiem – mówi krótko. Trafiła się raz. – Dotąd nie mogę uwierzyć, że to była zguba. Pewnie ktoś wyrzucił, ot i co – zachodzi w głowę urzędniczka.
Punkt rzeczy znalezionych podlega urzędowi miasta. Mieści się na parterze kamienicy, przy ul. Kupieckiej 37A. Nie wpada w oko, bo po pierwsze - mały, po drugie – faktycznie usytuowany pomiędzy Kupiecką i galerią Pod Topolami. Istnieje od 1993 r., ale wciąż nie wszyscy o nim wiedzą. Wielu dowiaduje się o nim, dzwoniąc na policję.
Pani Anna - osoba uczynna i z temperamentem - do tej pracy nadaje się jak ulał. Doradza, pośredniczy, uszczęśliwia. Od ośmiu lat zawodowo ma do czynienia z ludźmi zmartwionymi lub radosnymi. Z tymi, którzy zgubili, i z tymi, co zgubę odzyskali. Są jeszcze uczciwi znalazcy. W tym roku do punktu przynieśli 115 przedmiotów.
- Przyjmuję najróżniejsze, ale kluczyk do skarbonki to już przesada! Wszystkie rzeczy zapisuję, co do jednej. Lista przedmiotów poszukiwanych jest osobna. Najbardziej lubię sytuacje, gdy wpis z jednej listy pasuje do wpisu z drugiej. Szczęśliwe zakończenia bywają rewelacyjne, ludzie tak bardzo się cieszą - opowiada urzędniczka.
Uczciwych znalazców też można podzielić na dwie grupy. Empatycznych i nieśpiesznych. Bo choć gros znalazców przynosi zgubę w tym samym dniu, to są też tacy, którzy robią to po 2 tygodniach. Tak było z kluczami do pewnego Alfa Romeo. - Szkoda, bo rodzice już dorobili - skwitował odbiorca zguby. Warto więc wiedzieć: niezwłoczne zawiadomienie o znalezieniu rzeczy to nie tylko dobry uczynek, ale również obowiązek narzucony nam ustawą z 2015 r.
- Znaleziony dowód osobisty, paszport, książeczkę wojskową, broń czy amunicję powinniśmy oddać na policji. Zgodnie z przepisami nie muszę też w punkcie przyjmować przedmiotów, których wartość nie przekracza 100 zł. Nie muszę, ale najczęściej to robię, bo drobna rzecz może mieć dla kogoś wartość sentymentalną albo praktyczną, np. zgubiony klucz oznacza obawę przed utratą samochodu lub włamaniem do mieszkania. A właśnie klucze zielonogórzanie gubią najczęściej - informuje urzędniczka.
Drugie miejsce zajmują portfele. Najczęściej puste.
- Raz trafił się z kartą bankomatową i instrukcją dla złodzieja: numerem PIN. Na szczęście, był też adres, więc natychmiast odnalazłam właścicielkę - wspomina pani Anna. Nietrudno jej odnaleźć właściciela telefonu komórkowego, jeśli nie został przez niego zablokowany, albo dokumentu. Ale świadectwo ukończonego technikum wciąż czeka na pewnego absolwenta.
- Ludzie rzadko żądają znaleźnego. Częściej proszą o informację, czy znaleziony przez nich przedmiot trafił do właściciela. Pamiętam jednak pewną kobietę, która przyniosła telefon komórkowy, żądając kwoty w wysokości jednej dziesiątej jego wartości. Miała prawo, ale w końcu stanęło na tabliczce czekolady - relacjonuje A. Wojnarowska.
Znalezione przez zielonogórzan pieniądze - największa zguba to 5 tys. zł – natychmiast trafiają na konto depozytowe urzędu miasta. W magazynie, który jest przechowalnią zgubionych przedmiotów, na właścicieli czekają: rowery, plecaki, torby sportowe, dziecięce wózki, piloty do aut, okulary korekcyjne. Kiedyś trafiły tu dwa laptopy – wspomina pracownica punktu. Jeden z nich spadł z dachu samochodu, gdy roztargniony właściciel ostro ruszył w drogę.
- Pamiętam też przyniesioną obrączkę, siekierę i łom. Nie przestraszyłam się, bo przynieśli je policjanci - śmieje się pani Anna.
Kobiety najczęściej bezskutecznie szukają w punkcie „posianych” parasolek, rękawiczek, zgubionego kolczyka.
- To wszystko przez roztargnienie – twierdzi pani Anna.
(el)