Pokonał Himalaje, a bał się wysokości
- Zawsze byłeś „góralem”?
Szymon Jaskuła: - W młodości jeździłem z mamą, nauczycielką w Sudety, Karkonosze i Bieszczady. Na wycieczkach szkolnych nie połknąłem bakcyla. Przed 30-tką poznawałem góry od nowa na desce snowboardowej np. Alpy francuskie i włoskie, Szklarską Porębę i Karpacz. Pasja narodziła się w 2019 r. Wytatuowałem całą prawą rękę i brakowało czegoś do kompletu (śmiech). Z kolegą Andrzejem zaliczyłem wyprawę we włoskie Dolomity. Miałem przerażenie w oczach, cierpię na lęk wysokości. Mieszkając w wieżowcu na Pomorskim, żeby popatrzeć w dół, trzymałem się barierki. Via Ferrata to szlaki turystyczne wyposażone w linę stalową dla asekuracji. W pięknej miejscowości Cortina zdobyłem szczyt - ok. 3200 m n.p.m. Byłem dumny, warunki do wejścia były bardzo trudne. Wspinałem się po 10-metrowej drabinie. A kawałek dalej była przepaść na 200 m. Bardzo mnie to wciągnęło.
- Pojawiły się kolejne wyprawy?
- Padło na Island Peak w Himalajach. Szczyt ma 6165 m, bywa wymagający, charakteryzuje się stromym podejściem. Nie zobaczyłem jednak Nepalu przez pandemię. W zamian pojawiła się Aconcagua, najwyższy szczyt w Ameryce Południowej - 6961 m. Spędziłem tam z ekipą miesiąc. Najgorsza była aklimatyzacja, ale to konieczność, aby zminimalizować ryzyko choroby wysokościowej. Trzy razy pokonywaliśmy tę samą mozolną trasę po piachu i kamieniach - za każdym razem szliśmy sześć, osiem godzin. Szczyt zaatakowaliśmy za czwartym podejściem. Wyszedłem na atak z latarką o północy, po trzech nieprzespanych nocach. Prawie nic nie widziałem. Trzymała mnie adrenalina. Grupa liczyła ok. 20 osób, a my z kumplem Tomkiem z Koszalina weszliśmy w pierwszej piątce. Twardziele pokonujący górskie maratony stracili moc. Przewracali się, mieli problemy ze wzrokiem, halucynacje. Na szczycie płakałem ze szczęścia. Byłem dumny. Na tej górze nie brakuje wypadków śmiertelnych. Rodzina mnie wspiera, ale nie popiera tego co robię, martwią się.
- Himalaje wymagały długich przygotowań?
- Rozgrzałem się w styczniu na fantastycznym miesięcznym wypadzie z bratem Tomaszem do Patagonii w Ameryce Południowej. W marcu pojechałem na Kilimandżaro - 5895 m, najwyższą górę Afryki w Tanzanii. Byłem jedynym klientem lokalnej firmy, miałem pięciu tragarzy, kucharza i przewodnika. Takie są przepisy (śmiech). Wyszedłem na atak jako ostatni o 1.00 w nocy i wszystkich przegoniłem. Planowałem ośmiogodzinny marsz, dotarłem do celu po pięciu. Kolejna przygoda to Denali - najwyższy szczyt Ameryki Północnej w górach Alaska - 6190 m. Wróciłem z lekkimi odmrożeniami, nie zdobyłem góry, zabrakło 100 m. Liderem grupy był Artur Małek, jeden z najlepszych polskich himalaistów. Pogoda i problemy zdrowotne kolegów zmusiły nas do rezygnacji. Byłem wściekły, czułem się na siłach. Na Mount Blanc w Alpach nie wszedłem przez huraganowe wiatry.
- I tak zaprawiony w bojach z kolegą Karolem wybrałeś się na Manaslu.
- To ośmiotysięcznik, ósmy pod względem wysokości szczyt Ziemi. Leży w północnej części Nepalu. To była spontaniczna decyzja. Przez wakacje ostro trenowałem na siłowni i w terenie. I dlatego wiedziałem, że musi być dobrze. Nie myślałem o tym, że w zeszłym roku kilka osób zginęło tam w lawinach. Trafiliśmy z pogodą, przez trzy tygodnie była idealna. No prawie, przed samym wyjściem około 23.00 wiatr był nieziemski. I bardzo mi się nie chciało wychodzić z ciepłego śpiwora. W trasę poszedłem jak maruder, a dotarłem drugi tuż po 6.00. Do bazy dotarliśmy po 15 godzinach schodzenia. Zdobyłem górę jako pierwszy zielonogórzanin i Lubuszanin. Teraz wiem, że marzenia się realizuje.
- Ile kosztuje taka wyprawa?
- Niemało. 35 tysięcy dolarów. Nie ukrywam - będę szukał sponsorów.
- Plany?
- Wiosną chcę wejść na Mount Everest i Lhotse. Na tej drugiej zginął Jerzy Kukuczka. Zapewniam, że dam z siebie wszystko i spełnię kolejne górskie marzenia.
- Dziękuję.
Rafał Krzymiński