Fascynujący świat starych fotografii
- Stare fotografie zielonogórzan? Skąd takie hobby? Pan jest archeologiem. Kopie pan w ziemi, znajdując czaszki, kości, monety, a tu nagle fotografie. To przecież nie ma nic wspólnego z archeologią.
Bartłomiej Gruszka, autor książki „Atelier fotograficzne w dawnej Zielonej Górze (Grünberg in Schliesien)”: - Może troszeczkę ma. To jest odkrywanie przeszłości. Co prawda źródła są całkowicie inne, bo archeolog pracuje na źródłach z wykopalisk, a zdjęcia są raczej powyciągane z szuflad i strychów. Hobby wzięło się stąd, że zacząłem zbierać pamiątki związane z przedwojenną Zieloną Górą. Naturalnie te zainteresowania objęły stare fotografie. Kiedyś, będąc na targach staroci, kupiłem zdjęcie zrobione przez Richarda Oye, sygnowane przez atelier z Zielonej Góry i od tego się zaczęło.
- Dużo zdjęć ma pan w swoich zbiorach?
- Tych kartonikowych, które są głównie publikowane w książce, mam ok. 200 sztuk. Z jednej strony jest to niedużo. Porównuję to z ogłoszeniami fotografów, którzy się reklamowali, że dotychczas zrobili 1.500 zdjęć dzieci. Trzeba jednak pamiętać, że niektóre zdjęcia dziś miałyby nawet po 150 lat. Przez ten czas większość z nich uległa zniszczeniu. W takim kontekście 200 zdjęć to pokaźny zbiór.
- 150 lat. Sporo. Które zdjęcie jest najstarsze?
- Najstarsze zdjęcie, którego data powstania jest pewna, pochodzi z 1865 r. Kolejne jest zdjęcie z 1867. Oglądając zdjęcia zaczynałem się zastanawiać, które jest starsze, które młodsze. Później zrodziły się pytania, kto je zrobił i gdzie miał swoje atelier. Zacząłem szperać po gazetach, głównie w „Grünberger Wochenblatt” i książkach adresowych. Fotografowie publikowali sporo reklam.
- Jaka była Zielona Góra w tamtej epoce?
- Znana jest panorama miasta z lat 90. XIX wieku. To zestaw 10 zdjęć wykonanych przez Emila Bergera, tworzą leporello, które jest jedną z głównych atrakcji wystawy w nowej części muzeum. Zdjęcie zrobiono z Winnego Wzgórza. Widać winnice i fabryki włókiennicze, czyli dwie podstawowe gałęzie gospodarki. Miasto nie było wielkie.
- W książce są przedstawione głównie portrety mieszkańców.
- Tak. Dodatkowo jest kilka zdjęć przedstawiających miasto. Mamy widok na śródmieście, ul. Jedności czy plac Pocztowy. Opublikowałem również ciekawostkę - w tle jednego ze zdjęć jest charakterystyczny domek z wieżyczką, który do dzisiaj stoi przy al. Słowackiego, a wówczas należał do rodziny Försterów.
- Ten dom jest jednak namalowany. Nie robili zdjęcia w plenerze?
- To jest obraz, namalowany być może przez samego fotografa. Zdjęcie robiono w studio fotograficznym. 150 lat temu pójście z aparatem, kliszami i sprzętem w teren było praktycznie niewykonalne. Przy robieniu zdjęć potrzeba było dosyć laboratoryjnych warunków. Stąd malowano tło w pomieszczeniu.
- Jak wyglądało takie studio fotograficzne?
- Wszystkie były do siebie podobne, bo musiały spełniać określone warunki. Najważniejsze było światło. Naturalne, dzienne. Dlatego atelier budowano od strony północnej, żeby światło nie było zbyt intensywne. Konieczna była szklana ściana, często również szklany dach. Szyby matowiono, malowano krochmalem lub miały kolor niebieski, co rozpraszało światło. Dlatego latem fotografowie mogli pracować dłużej a zimą krócej, przez kilka godzin. Wtedy wyznaczali godziny seansów - te najlepsze, najjaśniejsze, przeznaczając na fotografowanie dzieci, które trudno było przekonać, żeby przez kilkanaście sekund stały nieruchomo. Wykonanie fotografii musiało trwać jak najkrócej.
- Stoimy przed budynkiem przy al. Niepodległości 8. Tu też było atelier?
- Stało ono na tyłach domu, który wybudował fotograf Wiliam Clark. Mieszkał tutaj, a pracował na zapleczu, po północnej stronie. Co ciekawe, zakład fotograficzny powstał wcześniej niż kamienica. Prowadził go Krauze, później Clark, a po nich Ewald Hase.
- Dziękuję.
Tomasz Czyżniewski