Maria Idzikowska: - Połączenie? Serce jest w rozterce
- Jestem zaskoczony. Miałem panią za rasowego mieszczucha, co to z uporem maniaka przerabia starą halę fabryczną na galerię, a pani się raptem wyprowadziła na wieś. Co prawda, to nie żadna zapadła wieś na krańcu świata, tylko piękne Zatonie, ale jednak…
Maria Idzikowska, właścicielka Galerii Sztuki w Starej Fabryce: - Zawsze chciałam mieszkać na wsi, tymczasem przez wiele lat mieszkałam w bloku z wielkiej płyty. Ja jestem wsiowa dziewczyna. Często, po skończonej pracy, zamiast do domu jechaliśmy z mężem poza miasto. Chociażby poleżeć sobie na łące w Zatoniu. Zaraz robiło mi się lepiej. W końcu trzy lata temu zdecydowaliśmy się – bierzemy kredyt i przeprowadzamy się do Zatonia. To piękna wieś. Historyczna. Teraz przez okno mam widok na łąki i krowy.
- To jednak wieś niezbyt rolnicza.
- Kilku rolników jeszcze jest. Na przykład dwóch hodowców krów. One pasą się tuż obok. Z siostrą bierzemy kijki i zaganiamy je do obory. W zamian dostajemy mleko.
- Jednak pracuje pani i działa w mieście?
- Tak. Jak kupowaliśmy dom, to zaproponowałam, żeby moja siostra przeprowadziła się do nas z Radomia. Ona była nauczycielką. Nie będziesz się nudziła, będziesz działać. Ja już mam co robić – przekonywałam ją. Działamy obydwie.
- Stworzyła pani nowe miejsce na mapie Zielonej Góry – Zaułek Artystów. Mało komu coś takiego się udało.
- Zgadza się, chociaż nie funkcjonuje to tak, jak sobie wymarzyłam. Tu, na Fabrycznej, byłam pierwsza. Galeria funkcjonuje od 1995 r. Zorganizowałam kilkadziesiąt imprez. Prowadzę taki specyficzny pamiętnik z różnych działań. Wyszło ich koło 200.
- Słyszałem, że zaczynała pani w fabryce.
- Takie były czasy. Tuż po studiach, w 1980 r. pracowałam w Novicie. Jako specjalistka ds. kultury. Tam na halach fabrycznych zorganizowałam wystawę zdjęć Czesława Łuniewicza „Ontogeneza” przedstawiających piękne akty matki z dzieckiem. Wezwał mnie dyrektor i mówi z naganą: „Pani Idzikowska, robotnicy oglądają gołe dupy, zamiast pracować!” To miał być sojusz świata pracy ze światem kultury. To go robiłam. Później organizowałam Galerię ART., a teraz od lat jestem na swoim. Kultura to nie jest biznes. Jak mówi znajomy artysta – jesteśmy na końcu łańcuszka pokarmowego. Na szczęście lubię działać i daje mi to satysfakcję, chociaż ruch jest mały.
- Do Zatonia galerii jednak pani nie przeniesie?
- Nie. Chociaż w ruinach kościoła, gdyby go przeszklić i przykryć dachem, można byłoby zrobić ciekawą galerię.
- Stworzyliście w Zatoniu ciekawe stowarzyszenie – nowi mieszkańcy integrują się ze starymi. Nie traktują wsi tylko jako sypialnię.
- Zawsze nam zależało, żeby się integrować. Stowarzyszenie Nasze Zatonie liczy 32 członków. Starych i nowych mieszkańców. Zatonie jest wspaniałym miejscem do różnych działań. Na przykład, w tę sobotę jedziemy, w 16 osób, na warsztaty wypalania ceramiki. Ja to nazwałam „glinowanie”. Od grillowania. Organizujemy plenery, przedstawienia teatralne. We wrześniu organizuję wystawę ku czci Ireny Bierwiaczonek – „Oblicza kobiecości”. Pokażemy prace Ireny, jej ojca, Olgierda, i córki, Weroniki. Ciekawe. Oczywiście, więcej się będzie działo przy Fabrycznej.
- Co pani myśli o połączeniu miasta z gminą?
- Mam ambiwalentne uczucia. Będę musiała dokładnie przejrzeć zapisy Kontraktu Zielonogórskiego. Serce jest przeciw – bo boję się o sielską wieś i piękne widoki. Żeby ich nie zniszczyć. Ale rozum jest za. Bo dzięki połączeniu i większemu miastu będzie można więcej zrobić. To pewne.
- Dziękuję.
Tomasz Czyżniewski