Żegnamy króla Zastalu

15 Styczeń 2025
Jeśli po meczu koszykówki szklane oczy mają dorośli mężczyźni, wiadomo że dzieje się coś ważnego. A działo się przez blisko trzy miesiące, gdy w koszulce Zastalu znów grał Walter Hodge.

Na ten ostatni wieczór w hali CRS Portorykańczyk „założył garnitur” z czasów pierwszego pobytu w Zielonej Górze, ponad dekadę temu. Pasował idealnie! Idol zielonogórzan, tak jak przed laty, widział wszystko i wszystkich i trafiał też prawie wszystko. I to on poprowadził w poniedziałek Orlen Zastal do zwycięstwa nad PGE Spójnią Stargard. - Dla nas bardzo ważne było, żeby wygrać ten mecz. Nie ma znaczenia, że był to wyjątkowy wieczór. Liczyło się zwycięstwo - powiedział po spotkaniu Walter. Zielonogórzanie wygrali 91:78, mimo że przez długie minuty gra im się nie układała. - Przed meczem powiedziałem żonie, że nie możemy dziś przegrać. W szatni też się to poniosło. Zapewniłem chłopaków: „Nie przegramy tego meczu!”. Udało się - dodał autor 17 punktów i 12 asyst, na które zapracował grając przez ponad 24 minuty.

Zwycięstwo sprawiło, że wieczór był udany i magiczny. O szczegóły zadbali organizatorzy i kibice, na każdym kroku podkreślając doniosłość wydarzenia. Na prezentacji nazwisko idola wykrzyczeli fani, a po meczu długo fetowali Portorykańczyka. Aplauz wzrósł, gdy po końcowej syrenie dołączyły do niego na parkiecie dwie legendy: Mariusz Kaczmarek i Łukasz Koszarek, dopełniając wieczór historycznych wzruszeń. W Zielonej Górze mamy szczęście do „piątek”. Zastrzeżony jest nr 5, z którym grał „Kaczy”, 55 „Koszara” i 15 Hodge’a. Trzej koszykarze złożyli na środku parkietu podpisy na bannerach, które później mają wrócić pod dach hali CRS.

Hodge był jednym z ostatnich, którzy opuszczali obiekt. Przez kilkadziesiąt minut cierpliwie rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Ostatnie podpisy i zdjęcia odbywały się niemal w kompletnym mroku, bo obsługa hali wygaszała już światła. Cierpliwie czekali też na idola młodzi fani, którzy nie mają przecież prawa pamiętać jego pierwszego pobytu w Zielonej Górze. Z Hodgem dziś grają już ci koszykarze, którzy podczas jego pierwszej ery w Zastalu byli zaledwie nastolatkami.

- Można się śmiać albo mówić, że to słowa pod publiczkę, ale odkąd Walter pojawił się w szatni, wszystko się odmieniło - przyznał Marcin Woroniecki, koszykarz Zastalu. Portorykańczyk premierowe spotkanie po powrocie zagrał w ostatni dzień października. Tamten wieczór też miał swoją wymowę, bo zielonogórzanie wygrali wtedy pierwszy mecz w sezonie, pokonując Tauron GTK Gliwice. I z Portorykańczykiem w składzie wygrali od tamtej pory sześć spotkań. - Cieszę się, że miałem takiego kolegę w zespole. Przekazywał dużo doświadczenia, często na gorąco, od razu na parkiecie. Życzę mu jak najlepiej i mam nadzieję do zobaczenia kiedyś - dodał koszykarz Michał Sitnik.

Łukasz Koszarek, prezes Polskiej Ligi Koszykówki, legenda Zastalu

- Świetnie dla Zielonej Góry, że Hodge wrócił i grał kilka miesięcy. W meczu ze Spójnią była energia jak za najlepszych lat. Pomysł z transferem był marketingowym i sportowym strzałem w dziesiątkę.

Damian Szulc, kibic

- Wraz z synem przyszliśmy dla Waltera, czekamy, żeby po raz ostatni dostać autograf. Jego pobyt w Zielonej Górze był moim zdaniem bardzo udany. Gdy przybył, drużyna się wzmocniła i wygrała sześć meczów.

Mariusz Kaczmarek, legenda Zastalu

- Podczas meczu miałem gęsią skórkę. Walter Hodge mocno rozpropagował basket w Zielonej Górze. Stworzył atmosferę, której się od niego uczyliśmy. Jest świetnym koszykarzem, a jego osobowość robi różnicę.

(mk)